Na tę rozmowę bardzo czekałem i materiał wreszcie jest gotowy! Podczas sobotniego (28 maja) Dnia Dziecka przy Konwiktorskiej spotkałem trenera koszykarzy Polonii – Andrzeja Kierlewicza. Wówczas, wraz z kilkoma swoimi zawodnikami, bohaterami sezonu 2021/2022, zakończonego widowiskowym awansem do pierwszej ligi (komplet 36 zwycięstw w sezonie zasadniczym i w rundzie play-off – komplet wyników i statystyki poniżej), uczestniczył w sportowej zabawie z najmłodszymi fanami Czarnych Koszul. To była doskonała okazja, by – po pierwsze – podsumować rozgrywki z doświadczonym szkoleniowcem, po drugie – zapytać go o plany KKS Polonia na nowy sezon, a po trzecie i najważniejsze – podziękować mu, że zdecydował się na powrót do naszego Klubu i razem ze swoimi zawodnikami dostarczył nam tylu wzruszeń i poczucia sportowej siły. Chciałbym też przedstawić trenera Andrzeja Kierlewicza szerszej publiczności, na co dzień śledzącej tylko wyniki piłkarzy. Koszykówka jest równie pięknym sportem, co futbol, dlatego serdecznie zachęcam Kibiców, by w kolejnym sezonie mocno dopingowali także przedstawicieli (i przedstawicielki) również tej sekcji naszego Klubu!
– Panie Trenerze: zacznę od szczerych gratulacji. Poprzednio rozmawialiśmy tuż po pierwszym meczu półfinałowym z AZS AWF Katowice. Wówczas Pana Polonia, choć nie mogła w pełni skorzystać ze wsparcia jednego z kluczowych zawodników, Patryka Gospodarka (grał on, z powodu leczonego urazu, tylko w pierwszej połowie), spisała się na medal. A w grze numer dwa, już na Śląsku, także wyszła naprzeciw Pana oczekiwaniom. Za Wami fantastyczny sezon, z kompletem zwycięstw. Niestety, smutne wiadomości z Poznania, tragiczna śmierć kapitana Basketu Poznań Dawida Bręka, przerwały ten sportowy szlak. Bo z przeciwnikiem z Wielkopolski mieliście się jeszcze zmierzyć w finale play-off o mistrzostwo tego poziomu rozgrywek (obaj finaliści mieli zapewnioną promocję do wyższej klasy – przyp. red.). Rywalizacja ta została zatem odwołana, a można było, znając Pana ambicje i przygotowanie do zawodu trenera, oraz możliwości naszych koszykarzy, liczyć jeszcze na coś więcej – 38 zwycięstw. Przez cały sezon koszykarze szli za Panem „w ogień”. Proszę krótko podsumować sezon – z perspektywy trenera Kierlewicza.
– Zaczynając od rewanżowego meczu w Katowicach, na gorącym terenie: był to ciężki mecz dla nas. Myślę, że wyliczyłbym go w trójce najtrudniejszych, jeśli nie uznał za w ogóle najtrudniejszy. Przegrywaliśmy do przerwy (48:55 po dwóch kwartach, ostatecznie poloniści zwyciężyli z AZS AWF 92:88 – przyp. red.). Nie potrafiliśmy w tym czasie zatrzymać przeciwnika naszą „firmową” obroną. Daliśmy mu za dużo swobody. Graliśmy „miękko” w defensywie i to spowodowało, że gospodarze rzucili nam 55 punktów. Taka strata to dla nas bardzo dużo.
Jednak na drugą część meczu wyszliśmy już z kompletnie innym nastawieniem, z nową siłą mentalną. Obrona znów funkcjonowała, przycisnęliśmy mocniej, wymuszaliśmy na przeciwniku straty i bardzo złe rzuty. To nam otworzyło, po pierwsze, drogę do trochę szybszej gry, a po drugie: do gry, jaką lubimy. Uważam, że nasz zespół jest przygotowany do walki na dwóch stronach boiska. Z atakiem nigdy nie mieliśmy problemu. A jeśli do tego potrafimy włączyć naszą wyćwiczoną dobrą obronę, to napędza nas ona do jeszcze lepszej gry w ofensywie. I tak się stało w Katowicach. Stąd ostateczna wygrana. To były świetne zawody. Odpowiadając dalej – wiadomo, że przy normalnych okolicznościach rozegralibyśmy dwumecz z Poznaniem o zwycięstwo w lidze. Spotkania, z wiadomych względów, ostatecznie się nie odbyły. Chcielibyśmy dokończyć sezon w sportowy sposób, ale wobec smutnych okoliczności, nie miało to kompletnie sensu.
– Zawodnicy z Poznania mieliby głowy zajęte zupełnie czym innym...
– Tak. I to nie tylko oni. W naszym zespole są gracze, którzy znali zmarłego koszykarza. Patryk Pełka grał z nim w jednym zespole przez dwa lata. Decyzja PZKosz o anulowaniu terminów meczów finałowych była najwłaściwsza. W tych okolicznościach nie mogły się odbyć na dobrym, sportowym poziomie. Ostatecznie zakończyliśmy sezon z awansem do pierwszej ligi i nieprzegranym meczem w całej serii: zasadniczej i play-off. Więcej nie można było wymagać od naszego zespołu. Z reguły wygrywaliśmy dużą różnicą punktów, ale sam ten fakt nie był aż tak ważny. Istotniejszy był styl rozgrywania meczów i to, jak drużyna się kształtowała przez cały sezon, jaką drogę przeszła.
– Ten zespół nie miał za sobą nawet jednego roku wspólnej gry.
– Ja powiem więcej: ci chłopcy może kiedyś się spotykali, w różnych klubach i na różnych szczeblach. Czasem także ze mną. Można było, oczywiście, zakładać, że ten zespół, w tak krótkim czasie, osiągnie sukces, bo zawodnicy, którzy przyszli do Polonii, mieli gwarantować wynik. Ale nie spodziewałem się, że stworzą jednocześnie tak wspaniałą grupę ludzi, która od razu będzie chciała ze sobą pracować i pójdzie za tym, co my, jako sztab, z Tomkiem Jaremkiewiczem, zaproponowaliśmy – czyli organizację gry. Z efektów jestem bardzo zadowolony. Koszykówka to jedno. Jeśli ma się określone środki finansowe czy dobrą organizację, zawodnicy zawsze się znajdą – pewnie nawet na poziomie pierwszoligowym. Ale przy budowie drużyny chodzi jeszcze o coś więcej – kwestię charakteru, cech mentalnych zawodników. I o to, żeby ich odpowiednio dobrać, żeby zaczęli, jako całość, funkcjonować, by już po dwóch-trzech miesiącach ich gra się zazębiała. Tak się ostatecznie stało i – przyznam – jestem z tego dumny. Mamy zatem za sobą bardzo dobry sezon. Za chwilę czeka nas kolejne duże wyzwanie organizacyjne – budowa poziomu pierwszoligowego.
– Chciałbym Panu zadać pytanie ciekawe dla kibica, chociaż być może nie dla szkoleniowca. Trenerzy mają swoje priorytety, jeżeli chodzi o system szkolenia i to, o czym Pan teraz wspomniał, czyli umiejętność dotarcia do zawodników, aspekty psychologiczne, motywacyjne. Fani bazują na czym innym. Ich wiedza, jeśli z wyczynowym sportem nigdy nie mieli do czynienia, ogranicza się do emocji. Który mecz Polonii był dla Pana najciekawszym w tym sezonie? Mój typ to starcie z ŁKS w Łodzi. Byłem tam, w wypełnionej po brzegi hali. Doping był gorący, a zwycięska Polonia też została doceniona przez lokalną widownię.
– Dla kibiców z pewnością był ciekawy. Graliśmy wtedy o udowodnienie, kto w sezonie zasadniczym, w naszej grupie, jest najlepszy. Pojechaliśmy do Łodzi ze swoimi problemami. Chorował wówczas Michał Wojtyński (grał osłabiony i w ważnych momentach czterokrotnie celnie trafiał za trzy punkty – przyp. red.). Nie do końca wyleczony po kontuzji był Adam Linowski. Z lekkim urazem grał także Patryk Pełka. Graliśmy przy tylu problemach bez Krystiana Koźluka. Nasz zespół, wówczas tak mi się wydawało, był nieprzygotowany, pod względem zdrowotnym, do rywalizacji z ŁKS. A mimo to okazało się, że drużyna ma tak olbrzymi charakter, że wygraną po prostu wyszarpała (różnicą sześciu punktów, 93:87 – przyp. red.). Od tego momentu rosło w nas, w drużynie, wśród kibiców, przekonanie, że pierwsze miejsce w grupie utrzymamy i jeszcze można było liczyć na to, że nie przegramy ani razu do końca. Tyle o rywalizacji z ŁKS. A jednak dla mnie ważniejszy był chyba „dwumecz” z sezonu zasadniczego z ekipami Tura Bielsk Podlaski i Żubrów Białystok. Po zwycięstwach z nimi nabraliśmy niesamowitej pewności w grze. Także i do meczu z Turem, od niego zacznę, przystąpiliśmy w mocno okrojonym składzie. Ostatecznie wygraliśmy różnicą dwóch punktów (najmniejszą w całym sezonie – przyp. red.), trafionych w końcówce przez Marcina Wieluńskiego (sześć sekund przed zakończeniem meczu – przyp. red.), dla którego to był pierwszy dla nas mecz. Z kolei rywalizacja z Żubrami, u siebie, została rozstrzygnięta różnicą 20 punktów na naszą korzyść. Ale gdyby ktoś, przed jej startem, powiedział mi, że tak się ona skończy, nie chciałbym wierzyć. Nie mieliśmy tamtego dnia do dyspozycji żadnego wysokiego gracza. Borykaliśmy się z problemem kontuzji czterech z nich. A jednak nasz system gry w obronie, jaki zastosowaliśmy z udziałem tych pięciu małych ludzi, jacy nam zostali (w tym momencie można było się tylko życzliwie uśmiechnąć, komentarz trenera Kierlewicza potrafi być niepowtarzalny – przyp. red.), spowodował, że Żubry nie potrafiły pokazać nam swojej koszykówki. Byli bardzo zaskoczeni. Stąd wynik.
I to, moim zdaniem, był swego rodzaju przełomowy „dwumecz”. Wiedzieliśmy odtąd, że jesteśmy mocni. I że jeśli wszyscy będziemy zdrowi, jeżeli będziemy dobrze przygotowani pod względem taktycznym, fizycznym i psychologicznym do tych najważniejszych meczów, już w fazie play-off, to żadna krzywda nam się nie stanie. Tak rzeczywiście było – do końca sezonu. Chciałbym być dobrze zrozumiany, to nie są buńczuczne komentarze. Do drużyn przeciwnych podchodziliśmy z maksymalnym szacunkiem, przygotowywaliśmy się do kolejnych gier starannie. I to też jest ważne, że nasi zawodnicy, czy wygrali różnicą dwóch, czy czterdziestu punktów, zawsze w podobny sposób byli nastawieni do zawodów. Grali wcześniej na poziomie ekstraklasy, czyli pierwszej ligi. „Zeszli” do drugiej i ani razu nikogo nie zlekceważyli. Ani razu.
– Myślę, że przez taką postawę drużyny przemawia też olbrzymi szacunek do trenera i jego wysiłku włożonego w jej przygotowanie do sezonu. Proszę jeszcze powiedzieć o najbliższej przyszłości naszej koszykarskiej ekipy? Czeka Was teraz nowe wyzwanie: pierwsza liga.
– Tak, ale to jeszcze za chwilę. Na razie wciąż jeszcze jesteśmy na etapie „domykania” sezonu. Mamy kilka zobowiązań. Dzisiaj spotkaliśmy się przy Konwiktorskiej z dziećmi i jest to dla nas aktywne sportowe wydarzenie. Wkrótce rozpoczniemy udział w turniejach koszykówki 3x3 (w niedzielę, 29 maja, poloniści zwyciężyli pierwszy z nich, w Skaryszewie koło Radomia zajęli drugie miejsce – przyp. red.), które jako klub organizujemy. A zatem trochę tych imprez kończących sezon i związanych z nimi obowiązków jeszcze w czerwcu mamy. Po drugie: musimy domknąć klubowy budżet. Dopiero wtedy, kiedy poznamy jego wysokość przed nowymi rozgrywkami i zdamy sobie sprawę, na co możemy sobie pozwolić podczas budowy zespołu na przyszły sezon, usiądziemy z dyrektorem sportowym do rozmów. Przypominam, że od poziomu pierwszej ligi przepisy bardzo mocno się zmieniają. Wprowadzony jest obowiązek gry przez cały mecz z młodzieżowcem, a więc zawodnikiem do lat 23. Dodatkowo, do dyspozycji trenera może być w kadrze również koszykarz z obcym paszportem.
– I ostatnie pytanie: trochę starsi kibice pamiętają Pana z lat chwały Polonii, z początku wieku, kiedy współpracował Pan z trenerem Wojtkiem Kamińskim i obaj, z prowadzonym zespołem, zdobywaliście medale mistrzostw Polski. Całkiem niedawno i przypadkiem, spotkałem trenera Kamińskiego. Pozdrowiłem go w imieniu kibiców Polonii i podziękowałem za pracę i osiągane u nas sukcesy. Był wyraźnie wzruszony i chyba też trochę zdumiony. Na pewno szczerze się cieszył, że się o nim przy Konwiktorskiej pamięta. Proszę powiedzieć, jak Polonia się zmieniła od „Waszych czasów”? Jesteśmy szczęśliwi, że Pan do nas wrócił, bo przez kibiców jest Pan postrzegany jako polonista z krwi i kości, człowiek z wielkim sercem dla naszego Klubu. Z Pana wiedzą i umiejętnościami, mógłby Pan dziś, od ręki, znaleźć pracę w czołowym zespole ekstraklasy. Tymczasem zszedł Pan do drugiej ligi po to, by odbudować Polonię.
– Po pierwsze, bardzo dziękuję, że kibice tak mnie oceniają. To jest dla mnie duża nobilitacja. Bo praca, którą wykonuję na co dzień z zawodnikami, jest właśnie dla nich. To cała społeczność. Zawsze tak to odbierałem i będę odbierał do końca mojej pracy trenera. A co do minionych lat – różnie to w naszej historii bywało. Od wzlotów, medali mistrzostw Polski, udziału w europejskich pucharach i budżetu szacowanego pewnie nawet w milionach dolarów – po nicość, sportowy niebyt, rozwiązanie sekcji. Tak to wyglądało w przeszłości. A ja mam teraz nadzieję, że to, co tutaj się rok temu zawiązało, nie będzie krótkotrwałe. I koszykówka na poziomie seniorskim w Polonii trwale się odbuduje. Tu trzeba przypomnieć ważną kwestię: tak jak piłkarzom potrzebne jest odpowiednio przygotowane boisko i nowoczesny stadion, zachęcający kibiców do przyjścia, tak dla koszykarzy i koszykarek ważne są odpowiednia sala i warunki do treningu. Ktoś mógłby tu wtrącić, że dla KKS nie powinno być problemu, by wynająć halę. Ale nawet biorąc pod uwagę, że środki na ten cel w budżecie klubu są, to takich odpowiednich hal już za bardzo w Warszawie nie ma. Poza tym, dobrze jest mieć po prostu swój własny dom – w którym czujesz się, pewnie i widzisz w nim swoje stałe miejsce, nie musisz się przemieszczać: grać swoje mecze w jednym, a trenować w innym, albo nawet w trzech różnych. Sumując, moim marzeniem jest, abyśmy w kolejnych sezonach, jako środowisko koszykarskie w Polonii, utrzymali poziom ekstraklasy, na którym są już dziewczyny, po drugie, żebyśmy my, zespół męski, spróbowali im dorównać, organizacyjnie i sportowo, a po trzecie, abyśmy wspólnie realizowali plan budowy i otwarcia nowej hali. Bo bez niej, okej, będziemy funkcjonować, ale nie przeskoczymy pewnej bariery, po przekroczeniu której moglibyśmy zaistnieć naprawdę wysoko.
– Dziękuję, Panie Trenerze. To zawsze wielka przyjemność Pana spotkać i porozmawiać o koszykówce!
Paweł Stanisławski