Autor: 
Redakcja
Data: 
1 stycznia, 2023

Andrzej Nowak: Polonia była jak rodzina

W przerwie meczu koszykarek SKK Polonia Warszawa z MKS Pruszków porozmawialiśmy z Andrzejem Nowakiem, wywodzącym się z Pruszkowa legendarnym koszykarzem Czarnych Koszul, a następnie trenerem koszykarskich sekcji kobiet i mężczyzn Polonii. Z naszymi koszykarkami Andrzej Nowak pracował przez cztery sezony, w latach 1979-1983. Poniższa rozmowa została nieznacznie zmodyfikowana względem wywiadu na żywo i zawiera także fragment wypowiedziany przez trenera Nowaka wcześniej, przy okazji wspomnień dla Koła Miłośników Historii Polonii Warszawa.

– Dzień dobry, moim i państwa gościem jest pan Andrzej Nowak. Legenda polonijnej koszykówki. Przez wiele lat zawodnik Czarnych Koszul, później trener sekcji zarówno żeńskiej, jak i męskiej. Witamy serdecznie. Proszę powiedzieć wszystkim jak się Pan czuje i co u Pana słychać?
– Tak w zależności od wieku. Po prostu. Niedługo już będę miał 77 lat. Jestem na emeryturze. Próbuję trochę podratować swoje zdrowie.

– Trzymamy kciuki, żeby się udało, żeby wszystko poszło jak należy.
– Możliwe, że może wreszcie się uda. Jestem dobrej myśli.

– Wiem, że we wrześniu tego roku był Pan gościem i prelegentem honorowym na konferencji Warszawskiego Okręgowego Związku Koszykówki. Prelekcja dotyczyła refleksji trenera seniora na temat stanu koszykówki. Czy to były raczej refleksje optymistyczne, czy pesymistyczne?
– Refleksje optymistyczne. Natomiast zwróciłem uwagę trenerom na kilka spraw, które są dla mnie ważne. Moje wystąpienie spotkało się z dobrym oddźwiękiem.

– Nie jest do końca jasne, czy zajmuje się Pan jeszcze trenerką. Czy można pana spotkać na ławce trenerskiej przy parkiecie koszykarskim, w roli opiekuna młodych adeptów koszykówki?
– Do czerwca 2022 roku prowadziłem jeszcze zespół chłopców w klubie La Basket na Targówku. Niestety, zainteresowanie było bardzo słabe. Mój rocznik 2007, który prowadziłem ostatnio, po prostu przestał istnieć. Poza tym moje zdrowie nie pozwala mi już na tak aktywną pracę, jak by należało. Tak więc przestałem trenować młodzież.

– Powiem raz jeszcze: trzymamy kciuki za Pana zdrowie. Tymczasem rozmawiamy w przerwie meczu SKK Polonia Warszawa – MKS Pruszków, w ramach ekstraklasy kobiet. Jak Pan ocenia to, co się wydarzyło w pierwszych dwóch kwartach?
– Ciężko jest ocenić. Według mnie gra jest dzisiaj bardzo wolna. Zawodniczki obu drużyn wydają się słabo przygotowanie fizyczne. Nie ma szybkiego ataku, nie ma przyspieszenia gry. Poza tym mało jest koncentracji przy rzutach spod kosza, co mnie bardzo dziwi. Kiedyś mówiliśmy – najważniejsza sprawa, to jest rzut do kosza. Natomiast dzisiaj to wygląda jakby bez przygotowania, bez spokoju. A spokój jest potrzebny, żeby wykonać prawidłowo rzut. Dobrze wykonany rzut to dwa punkty. Każdy rzut jest bardzo istotny, bo można przegrać mecz lub wygrać jednym czy dwoma punktami.

– Pan trenował koszykarki Polonii. To było w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych, czterdzieści lat temu. Czy to jest według Pana ta sama dyscyplina? Czy coś się zmieniło?
– Zmiany są niewielkie. Ale chyba polska koszykówka damska zrobiła jednak krok do tyłu, bo w tamtych czasach graliśmy systematycznie w mistrzostwach Europy. Moje zespoły grały bardzo szybką koszykówkę. Opartą na ciężkiej pracy treningowej. Natomiast nie mieliśmy warunków finansowych do tego, żeby sprowadzić jakieś gwiazdy. Wtedy grało się głównie zawodniczkami polskimi. Myślę, że tamta koszykówka była ciekawsza. Więcej było rozwiązań taktycznych. Tak to oceniam.

– Jak zaczęła się Pana przygoda z żeńską sekcją basketu w naszym klubie?
– Gdy Polonia zaproponowała mi pracę w sekcji koszykarek, nie było mnie już wówczas od paru lat przy Konwiktorskiej. Miałem wtedy zajęcie w Polskim Związku Koszykówki, działając przy kilku reprezentacjach. Do prowadzenia koszykarek Polonii zachęcił mnie Andrzej Gmoch, ówczesny szef szkolenia w Polonii, miał to być dla mnie przystanek w drodze do pracy z zespołem mężczyzn.
Wydaje mi się, że szybko złapałem dobry kontakt z drużyną i umiałem dogadać się z zawodniczkami. Atmosfera była w porządku, choć praca nie należała do łatwych. Prowadziłem równolegle pierwszy zespół i drużynę rezerw. Koszykarki Polonii grały siłą pasji, bo to przecież były czasy, że na żadne zarobki z koszykówki nie można było liczyć.

– Gdybym zapytał Pana o najlepszą koszykarkę, którą widział Pan w akcji – niezależnie czy w czasach obecnych, czy w przeszłych – czy miałby Pan jakiś typ, kto jest taką najwybitniejszą, którą widział Pan osobiście na żywo na parkiecie?
– W Polsce chyba Roma Olesiewicz. Bardzo odległe czasy. Później było wiele gwiazd w Wiśle Kraków, w Polonii Warszawa. Hanka Nowakowa, Nina Urbaniak. Było wiele wspaniałych koszykarek w Polsce.

– Dziś drużyny koszykówki kobiet mają trenerów motoryki. Mają też psychologów. Niektóre zespoły zatrudniają ich na pełen etat, na przykład VBW Arka Gdynia. Czy uważa Pan, że to także daje szansę na rozwój? Że jest to przewaga dzisiejszych zawodniczek względem ich poprzedniczek, że mogą korzystać z takich dobrodziejstw?
– Oczywiście. To jest bardzo istotna sprawa, szczególnie psycholog, który powinien być cały czas z drużyną. On nie może być jakimś człowiekiem oderwanym, który przychodzi raz na tydzień czy raz na miesiąc i coś tam próbuję zrobić. On powinien być cały czas razem z drużyną. Oczywiście trener motoryki zdejmuje z nas, trenerów głównych, wiele ważnych obowiązków, wspiera. Niektórzy się w tym doskonalą. Myślę, że to jest bardzo dobry kierunek. Oczywiście sztaby powinny być jak największe. Powinny być rozbudowane o różnych specjalistów, którzy by pomagali trenerowi w prowadzeniu zespołu. Ja uważam, że powinna być taka grupa, powiedzmy doradców – ludzi, którzy siedzieli w koszykówce, którzy grali w koszykówkę, którzy by pomagali, może trenerowi, może zawodniczkom. W pewnych sprawach doradczych. Oczywiście nie decydujących. Natomiast nasze spojrzenie na koszykówkę mogłoby się przydać. Mogliby z tego skorzystać.

– Przedstawiłem Pana jako legendę polonijnej koszykówki, ale pochodzi Pan z Pruszkowa. Dzisiaj gramy z drużyną MKS-u, który w herbie ma żbika. Pan jest z pruszkowskiego Żbikowa. Nie wiem, na ile jest Pan sentymentalnym człowiekiem, natomiast czy przy okazji dzisiejszego meczu te sentymenty są u Pana rozłożone między Warszawę i Pruszków?
– Raczej nie jestem sentymentalny. Faktem jest, że urodziłem się i wychowywałem na Żbikowie w Pruszkowie, spędziłem tam wiele lat. Ze Żbikowa trafiłem do Polonii, w której spędziłem ponad trzydzieści lat. Natomiast w Pruszkowie do 1963 roku, w którym przyszedłem do Polonii, rozpoczynałem przygodę z koszykówką. Tam mnie wychował mój trener, Andrzej Gmoch, starszy brat Jacka – piłkarza. Serce moje jest podzielone między Warszawę i Pruszków.

Wicemistrzowie Polski z 1976 roku podczas decydującego turnieju w Lublinie.
Na zdjęciu stoją od lewej Witold Zawadzki (trener), Zygmunt Prokop, Zdzisław Raczek, Wojciech Jasiński, Krzysztof Gula, Andrzej Nowak
i Piotr Wachulski (kierownik drużyny).
W dolnym rzędzie od lewej: Witold Ziółkowski, Wiesław Wypych, Jan Kwasiborski, Sławomir Szymczak i Marek Rudziński.
Fot. ze zbiorów Marka Rudzińskiego/Koło Miłośników Historii Polonii Warszawa

– Chciałem zapytać o 1976 rok, czyli ten rok, kiedy zarówno męska sekcja Polonii, jak i żeńska zdobyły wicemistrzostwo Polski. Czy była jakaś integracja między tymi sekcjami, między drużynami? Czy Wy się kolegowaliście z dziewczynami, z koszykarkami Polonii?
– Oczywiście, że tak. Czasami jeździliśmy na wspólne wyjazdy czy zgrupowania. Była między nami silna więź. Ale w klubie było inaczej niż dziś. Po prostu trenowali w nim wychowankowie albo ludzie, którzy przyszli do tego klubu i byli tam przez kilka albo kilkanaście lat. To było zupełnie coś innego niż teraz, kiedy trener dostaje zawodniczki czy zawodników na kilkanaście tygodni przed rozgrywkami i ma z tego stworzyć zespół. Myśmy tworzyli zespoły cały czas. Tak samo zespoły damsko-męskie, bo to było nasze życie, nasza rodzina.

– Teraz wszyscy zachwycamy się występami młodego Jeremiego Sochana w NBA. Mama Jeremiego, Aneta Sochan, grała w Polonii w koszykówkę. Nie ona jedna z rodziny Sochanów ma związki z Polonią. Czy miał Pan w Polonii jakieś relacje z przedstawicielami familii Sochan?
– Kontakty były przez dziadka, Juliusza Sochana, który był naszym kierownikiem na wielu wyjazdach. Był bodajże prezesem Warszawskiego Związku Koszykówki przez pewien czas. Organizował nam wyjazdy, pełnił funkcję kogoś w rodzaju attaché kulturalnego w Szwecji. Organizował nam wyjazdy do Szwecji, ale i do innych krajów. Także związki z tą rodziną były, można powiedzieć, że duże. Natomiast sam Jeremi to niebywały talent i myślę, że zrobi wielką karierę.

– Dosyć krytycznie wypowiedział się Pan o dzisiejszej koszykówce kobiet. Natomiast mamy w Polonii Klaudię Sosnowską, która jest brązową medalistką mistrzostw Europy w baskecie 3x3. Chciałem zapytać Pana jeszcze o tę dyscyplinę właśnie. Jak Pan ocenia 3x3 jako de facto nową dyscyplinę sportu, choć oczywiście pokrewną koszykówce halowej 5x5?
– Jeśli mówimy o Klaudii, to Klaudia była kiedyś i naszą zawodniczką, w sensie klubu UKS Pułaski Warszawa, w którym pracowałem. Klaudia spędziła w Pułaskim jakieś dwa, trzy lata. Jej trenerem był Remek Koć. Ja prowadziłem chłopaków.
Natomiast co do 3x3 – to szalenie interesująca gra. Naprawdę bardzo dobra, bardzo fajnie pomyślana gra z fajnymi zasadami. Może troszkę zbyt brutalna, ale może takie są dziś wymogi, dzisiaj ludziom się podoba walka, podoba się krew, szybkość reakcji. Trzeba grać bardzo szybko, jest 12 sekund na oddanie rzutu. W 3x3 preferuje się na pewno wspaniałych strzelców, ale również graczy wysokich, którzy są potrzebni żeby te piłki zdobywać.

– Mamy dużą przyjemność gościć dzisiaj Pana na meczu żeńskiej Polonii. Wiemy też, że jest Pan gościem na meczach koszykarzy Polonii Warszawa.
– Oczywiście, chodzę. Byłem na ostatnich trzech meczach. Nieszczęśliwie przegrany mecz dwoma punktami z Wałbrzychem. Teraz znowu porażka na wyjeździe dwoma punktami, ale myślę, że chłopcy idą do przodu. Zostali właściwie w takim składzie, w jakim grali w drugiej lidze. Jednak to jest duża różnica między pierwszą a drugą ligą. Ale myślę, że powinni się utrzymać w tym roku. Takie zadania powinny być przed nimi postawione. Zasługują na to, by zostać tu, gdzie dotarli.

– Rozpoczęła się trzecia kwarta meczu, więc będziemy kończyć. Życzę Panu oczywiście raz jeszcze bardzo dużo zdrowia. Nie wiem czego jeszcze mogę życzyć?
– Zdrowie, zdrowie jest najważniejsze, a z resztą jakoś sobie tam radę.

– Wszystkiego dobrego. Dziękuję serdecznie.
Dziękuję.

Rozmawiał Marcin Michalski

Zdjęcie główne: Krawczyk.photo

Udostępnij artykuł:
chevron-down linkedin facebook pinterest youtube rss twitter instagram facebook-blank rss-blank linkedin-blank pinterest youtube twitter instagram