Autor: 
Redakcja
Data: 
1 października, 2022

Doman Nowakowski: Windą do nieba?

Ostatni tekst na niniejszych łamach popełniłem w tych zamierzchłych czasach, gdy nasi mieli całe trzy punkty straty do barażowego (szóstego) miejsca – i właśnie dali powód dla delikatnego optymizmu, wygrywając na wyjeździe z rezerwami Lecha. Optymizm ów opierałem na niebywałej płaskości tabeli – szacowałem, że jak dobrze pójdzie, to powinniśmy niedługo opuścić spadkową pozycję (tak, byliśmy wtedy na takowej...).

Wiedziałem też skądinąd, iż kto jak kto, ale kibic Polonii z optymizmem to powinien obchodzić się jak z jajkiem – kruchy to bowiem stan w naszym przypadku, rzadki w sumie – i łatwo zamienia się w wielotonowy kamień realizmu – dociążony na ogół czarnym (a jak!) pesymizmem.

Tym razem jednak stał się cud – drużyna rozpędziła się – niejako zgodnie ze starymi, prlowskimi tradycjami – jak lokomotywa. Licząc razem z rzeczonymi, oldskulowymi „kolejarskimi” derbami z Lechem nastąpiła zupełnie niebywała seria siedmiu zwycięstw przetykanych czterema remisami. I tak oto urzędujemy sobie pogodnie na drugim miejscu w tabeli (do spółki z Kaliszem), a nad „strefą wolną od barażów” mamy już sześć oczek przewagi (swoją drogą do Kotwicy odrobiliśmy tylko trzy, ale co tam...).

No cóż, fajna ta liga i fajne zasady awansu – wystarczy przypomnieć nasze wrażenia sprzed roku i mission (not) impossible pt. „gonienie Legionovii”...

Oczywiście gadanie o cudzie jest zwyczajnie niegrzeczne wobec naszych dzielnych piłkarzy i trenera Smalca. Żaden cud, to było mozolne wkomponowywanie nowych zawodników w starą strukturę drużyny. Rzadko taki myk udaje się od razu, w wakacje, mechanizm często zgrzyta, zanim zatrybi. Zaleca się wtedy spokój i wiarę, iż jak już ruszy – to jedzie, a czasem nawet pędzi.

No i właśnie coś takiego się wydarzyło – uff!

Paradoksem jest wszak fakt, że my trochę na ten nasz zajebisty bilans jakby... kręcimy nosami. No bo „gdyby z Jastrzębiem coś wpadło (a mogło!), gdyby nie to kuriozum w doliczonym czasie we Wrocławiu, gdyby wpadło z Kotwicą, gdyby...” „Gdybów było w bród” – jak trawestował Mickiewicza Ziutek Prutkowski (młodzież może gościa wygóglować).

Co jeszcze fajnego się zdarzyło w tych tygodniach? Ano, mecz z Garbarnią. Ja wiem, że wynik rozczarował, ale... Cóż, ja widziałem sporo takich „derbów” przedwojennych „Old Firms”, graliśmy wszak z Wartą, z Cracovią, z Ruchem, ŁKS-em etc. Ale mecz z Garbarnią? Niby wiedziałem, że ta Garbarnia gdzieś tam na tych piłkarskich peryferiach istnieje, czułem się, tym niemniej, jakbym – nie wiem – Czarnych Lwów oglądał? Śmigłego Wilno? Kapsuła czasu, normalnie – szkoda tylko, że krakusi tak żwawo biegali (jak na tak Dostojny Klub), do końca w gazie – i zasłużenie wywieźli od nas punkcik. Ale co tam – Czarnym Lwów też bym wybaczył...

Teraz stadion – ani chybi coś się rusza w temacie. Oczywiście pesymiści uważają, że żadnego nowego stadionu nie zobaczymy, zostaniemy jeno z podziemnym parkingiem i małą halą do kosza... Cóż, w naszym przypadku ze zdaniem pesymistów należy się liczyć zawsze. Więc lepiej, by się nam nagle nie zrobiło zbyt cudownie, ale… pomarzyć nikt nikomu nie zabroni...

Poprzedni felieton zakończyłem takim oto akapitem:

„Najważniejsze jednak, że walczymy dalej, drużyna chyba zaczyna trybić – i po raz pierwszy od wielu lat czujemy, że to wszystko ma jakiś sens – większy, niż ta nasza tradycyjna, roślinna wegetacja na obrzeżach futbolu.”

Minęły tygodnie – i jedyne, co bym w owym akapicie zmienił, to wywalił słówko „chyba”. Bo teraz to już jest rzecz niechybna. Brawo Wy!

Udostępnij artykuł:
chevron-down linkedin facebook pinterest youtube rss twitter instagram facebook-blank rss-blank linkedin-blank pinterest youtube twitter instagram